Global Communication ‎– 76:14

English / Polish version

Global Communication ‎– 76:14
    DEDICATED
    Global Communication
    76:14
    1994

      1. 4 02
      2. 14 31
      3. 9 25
      4. 9 39
      5. 7 39
      6. 0 54
      7. 8 07
      8. 5 23
      9. 4 14
      10. 12 18

______________________________

“Use your imagination – numbers are chosen to identify separate tracks because 'names’ tend to bias the listener by pre-defining images, places and feelings. This gives the listener the freedom of imagination to derive whatever he/she wishes from the music. Hence track run-times are given in place of track titles.” – Global Communication 76:14.

Album ten światło dzienne ujrzał w 1994 roku i doczekał się aż 23 wersji wydanych w takich krajach, jak: Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Japonia, Rosja czy Australia. Powstawał na przełomie lat 1991-1994, a fakt, że utwory pozbawione zostały tytułów na pewno w szczególny sposób wyróżnia go wśród wszystkich dokonań panów z Global Communication, jak i innych ambientowo–downtempowych produkcji. Trzeba tu również wspomnieć o tych 23 wersjach, których doczekał się album. Myślę, że w ciemno można to przyjąć jako wyznacznik nieprzeciętnego kunsztu muzyków z Global Communication, jak również zwiastun świetnej dawki ambientowych dźwięków.

4 02 – początek zwiastuje mroczną i fascynującą atmosferę, lekki klimat grozy niczym z filmów Hitchcocka. Wszystko przykryte zostało ciemnymi chmurami odwracającymi uwagę od towarzyszącej nam pełni księżyca i tak oto skąpani w tych ciemnych dźwiękach, wpadamy w dość specyficzny nastrój. (Suspens)

14 31 – stukot zegara, odmierzanie sekund, szum fal w oddali – to wszystko połączone razem daje nam tajemniczą atmosferę. Niczym zagubione dusze podążamy po ciemnozielonym lesie pełnym ogromnych drzew, lesie, z którego nie ma wyjścia, a gdy już tylko gdzieś w oddali widzimy lekki przebłysk promieni słonecznych, od razu z powrotem zostajemy wciągnięci w otchłań potężnej i wszechmocnej natury. Ciągle się gubiąc, szukając wyjścia, po pewnym czasie zrozumiemy to, że właśnie tu jest nasze miejsce, tu jest nasz dom, a przez odgłosy tu panujące jednak zdecydowanie nie będziemy chcieli iść w stronę słońca. (Lost in Forest)

9 25 – wyrwani nieco z kontekstu, pozbawieni marzeń stajemy oko w oko z własnym umysłem, na przemian dotykają nas fale przenikliwego zimna i rażącego ciepła, zagłębieni gdzieś w swoich myślach staramy się dostrzec coś wartościowego, lecz zapętleni widzimy tylko i wyłącznie pustkę, niemoc towarzyszącą nam od samego początku trwania tego utworu. (Split Personality)

9 39 – ciągle mrocznie i z nutką grozy, a domieszka zimna pojawiającego się pod postacią chłodnej bryzy tylko potęguje nasze doznania. Świat stał się tylko lekko zarysowaną przestrzenią, spowitą delikatnym światłem, pozbawioną perspektywy, a my dostrzec możemy tylko delikatny kontur całości. Klimat stał się dość surowy, wręcz pozbawiony jakiegokolwiek życia, możemy odnieść wrażenie, jakbyśmy właśnie byli jedyną osobą, która ocalała po ogromnej katastrofie. (Breezing Air)

7 39 – dość ciężki i zawiły, ponownie burzący nasz porządek myślowy, strzępiący nasze myśli na jak najdrobniejsze kawałki, nie pozwalający nawet na moment na skupienie i mimo przyjemnej melodii, gdy tylko zagłębimy się w każdy dźwięk, nie jesteśmy w stanie poczuć się swobodnie. Nasz umysł od razu rusza do przemyśleń, próbuje coś ustalić, znaleźć sens, lecz mimo wielu prób jest to niemożliwe, po prostu tu trzeba oddać swój umysł wyższej władzy. (Mind Sense)

0 54 – mieszanina języków świata, zamknięta w paru sekundach i w paru słowach, dźwięki umieszczone gdzieś w oddali, odbijające się niczym echo. Globalna komunikacja nas zarazem wyróżnia i odróżnia od innych, lecz tu najważniejsze jest to, co nas wszystkich łączy – komunikacja poprzez emocje, jakie dają nam dźwięki. (Communication, Your Emotions Through Our Sound)

8 07 – odbiega od wszystkiego, co słyszeliśmy poprzednio, nie plącze myśli, nie zamyka nas w mrocznej otchłani, nie rozdwaja naszej jaźni, lecz lekko melancholijnie przeprowadza nas po wesołej krainie roztańczonych ludzi, zadowolonych z obecnego życia i czerpiących radość z każdego kolejnego oddechu. Może to kraina pozbawiona grzechu, a jej mieszkańcy właśnie świętują swe nowe narodziny?! (Life After Sin)

5 23 – krainy szczęśliwości ciąg dalszy. Podobna melodia, podobny beat, a może nawet ten sam, mnóstwo pozytywnej energii i mimo że jednostajność utworu jest tutaj bardzo zauważalna, to każdej sekundy słucha się z szerokim uśmiechem na twarzy, no i w końcu nasze myśli mogą się spokojnie poukładać. (Life: Part Two)

4 14 – chyba jeden z najbardziej melancholijnych kawałków, jaki dane było mi słyszeć. Bardzo surowy, pozbawiony melodii, a opatrzony ogromną ilością plam dźwiękowych, ubranych we wszystkie odcienie szarego koloru. Świszczący wiatr, szumiące przesterowane fale, kosmiczne, metaliczne pogłosy – naprawdę ciężko złapać tu choć odrobinę szczęścia, lecz gdybyśmy chcieli podryfować ku zapomnieniu, to mamy ku temu wyśmienitą okazję. (Greyish)

12 18 – idealny, by ponownie zgubić swoje „ja”. Przez ponad dwanaście minut otoczeni zimnymi dźwiękami możemy zajrzeć w głąb siebie, usłyszeć zagubiony wewnętrzny głos, znaleźć odpowiedź na nurtujące nas od dawna pytania i mimo że utwór nie ma predyspozycji do budowania świetnej atmosfery, to poprzez swoje stonowane wzloty i upadki pobudza nas do głębokich refleksji. Zdecydowanie wyborne zakończenie albumu. (Inner Voice)

76:14 to album z gatunku „Musisz Go Mieć”. Właśnie ten album stał się kamieniem milowym dla wielu ambientowo–downtempowych produkcji. Głębokie melodie, zimne i surowe plamy dźwiękowe, niesamowita atmosfera każdego kawałka to tylko jedne z wielu wyznaczników tego albumu, a sam fakt, że każdy z nas może przypisać tytuł utworowi, daje nam okazję, żeby za każdym razem tworzyć inną historię.

______________________________

9 / 10
Tofik