Natural Born Chillers 2

Natural Born Chillers 2
    ALEPH ZERO RECORDS
    Compilation
    Natural Born Chillers 2
    2009

      1. Hibernation
      HIBERNATION
      2. Prayers for rain (Ott rmx)
      BLUETECH
      3. It’s Gonna rain
      3 WISE MONKEYS
      4. Explore It
      MAJAN
      5. Flying in the rain
      TAU KITA
      6. Insologic
      INTERLACED
      7. Aatmatyaag
      AGALACTIA, MIDIVAL PUNDITZ
      8. Vande Maataram (Electro Indian)
      MIDIVAL PUNDITZ
      9. Kali Ma
      OUTERSECT
      10. Numb
      PI
      11. Coffee
      EITAN REITER

______________________________

Minęło niespełna pięć lat od czasu, kiedy to wytwórnia Aleph Zero Records wydała pierwszą część (chyba nie będzie przesadą, jeśli napiszę) osławionej już dzisiaj składanki pt. NATURAL BORN CHILLERS. Tym razem za właściwą selekcję numerów, które znalazły się na tej kompilacji, odpowiadają Dj Shahar i Shulman (czyli dobrze wszystkim znani działacze Aleph Zero). Może jednak, aby nie przedłużać, przejdźmy do części właściwej:

HIBERNATION. Troszkę dziwne, że już od pierwszych dźwięków próbują nas zamrozić. Tytuł na pewno nie budzi „ciepłych” emocji, choć przyznam, że to tylko pozorne. W rzeczywistości proces wydaje się być całkiem ciekawym i przyjemnym doświadczeniem. Podoba mi się do tego stopnia, że zaczynam obawiać się wybudzenia z tego stanu. Czy estywacja będzie wskazana? PRAYERS FOR RAIN. Czy może być coś lepszego niż dobra produkcja Bluetech’a? Okazuje się jednak, że może, mianowicie dobra produkcja Bluetech’a w remiksie Ott’a. Od pierwszych taktów rozpoznać możemy dźwięki tak charakterystyczne i znane już nam chociażby z osławionego już SKYLON’a. Tym razem obaj panowie dają nam wyraźną instrukcję, jak skutecznie prosić o deszcz. To naprawdę działa, bo efekty widoczne są już w następnym z kolei kawałku. IT’S GONNA RAIN. Podobno ma padać, zwiastuje męski głos w pierwszych frazach utworu. I rzeczywiście spływa na nas orzeźwiająca dub’owa ulewa, przyjemna do tego stopnia, że nawet przez myśl mi nie przechodzi, by jednak rozłożyć parasol. Ciepły, wiosenny, bass’owy kapuśniaczek. EXPLORE IT. Tutaj podobnie, klimat raczej typowo wiosenny, leśno – piknikowy, choć przede wszystkim bardzo leniwy. Stary koc w niebieską kratkę, świetnie kontrastujący z młodą, zieloną trawą, kusząco rozłożony na nagrzanej popołudniowym słońcem łące. Czy można z tego nie skorzystać? Ale chwilą tą możemy cieszyć się zaledwie kilka minut, gdyż znów zaczyna padać. FLYING IN THE RAIN. Tempo znacznie zwalnia, przynajmniej w początkowych partiach utworu. Jakiś trudny do zidentyfikowania głos woła coś z oddali. Robi się troszkę chaotycznie, by już po kilku minutach ponownie móc doświadczyć i zanurzyć się w dub’owej ulewie dźwięków i brzmień, które wręcz rozpuszczają nasze zmysły. Kulminacją stanu nirwany, w jaki zdołaliśmy się wprowadzić, jest głos nestora rzucającego zaklęcie, które powoduje, że deszcz na chwilę przestaje padać, a promienie słońca przebijają się przez zaciągnięte niebo. Oh my God…, bo w rzeczy samej, brak mi słów. INSOLOGIC. Już od pierwszych dźwięków nie sposób nie zauważyć, że w tym numerze naprawdę wiele się dzieje. W tle wyraźnie pędzący synth, który mistrzowsko wręcz współgra z delikatną stopą i leniwie snującą się melodią, która to nasuwa miłe wspomnienia i skłania do refleksji. Podoba mi się. AATMATYAAG. Tu spokojniej, tak znacznie spokojnie. Czas się wyciszyć, zanurzyć we własnych myślach i pozostać tylko pośród nich…, no może jeszcze tylko wśród orientalnych wokalnych wstawek, które towarzyszą nam w środkowej części utworu. VANDE MAATARAM. Opatrzenie kawałka etykietą „Elektro Indian Mix”, rozbudziło we mnie skrajnie newralgiczne emocje. Jednak szybko przekonałem się, że na szczęście nie ma to bezpośredniego przełożenia na jakość utworu. A opisywany kawałek to prawdziwa lukullusowa uczta dla wszystkich fanów głębokich, mantrowych wokali. Przez cały czas trwania utworu mamy bowiem okazję usłyszeć modlitwy i śpiewy pochwalne, jak podczas prawdziwego obrzędu religijnego. Świetne. KALI MA. Atmosfera orientu widać bardzo przypadła autorom kompilacji do gustu, kolejny kawałek utrzymany jest podobnie jak poprzednie właśnie w tych klimatach. Ciekawy wokal, miła dla ucha muzyka tworzą całość, przy której aż chce się wyciągnąć nogi, rozpalić sziszę i zaniemóc na kilka ładnych godzin. NUMB. Tytuł okazuje się być tutaj zapewne nie przypadkowy. Niestety kawałek jakby zupełnie z innej bajki, house’owy wokal „you make me feel I am in heaven” nie tylko brzmi fatalnie, ale niepotrzebnie psuje całą składankę. Ja raczej podziękuję. COFFEE. Jako zwieńczenie najnowszego dziecka Aleph Zero otrzymujemy ciekawą kompozycję ambient’owych dźwięków, przy których nie sposób się nie rozczulić. Żałuję jedynie, że wcześniejszy kawałek nieco wytrącił mnie z równowagi.

Tym sposobem dobrnęliśmy do końca. NATURAL BORN CHILLERS 2 to zdecydowanie warta uwagi pozycja na rynku wydawniczym. Oczywiście podsumowując, nie sposób nie zadać sobie pytania: Która część wypada korzystniej? To trudne pytanie, choć wiem, że gdyby nie tak bardzo skrytykowany przeze mnie NUMB, bez chwili wahania wskazałbym, że ciekawsza wydaje mi się jednak dwójka, bo mimo że trudno tu doszukać się moich ulubionych motywów „psychedelic”, całość oceniam bardzo wysoko.
______________________________

8 / 10
Marion