GMO vs Dense – Through Other Glasses

English / Polish version

GMO vs Dense - Through Other Glasses
    ALTAR RECORDS
    GMO vs Dense
    Through Other Glasses
    2010

      1. Morning
      2. Format
      3. Beginning
      4. Just In Sound
      5. Kirk Fart
      6. Letterbox
      7. Seven Weeks
      8. Sur-Prise
      9. Feedback

______________________________

Altar Records już od jakiegoś czasu bardziej przyzwyczaiła nas do swoich kompilacji niż do wydawania albumów jednego artysty. Czy to źle? Na pewno nie, bo składanki te w zatrważająco szybkim tempie zyskały sobie przychylność całego downtempowego świata. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się być banalna – są doskonałe. To nie tylko plejada gwiazd (i to tych z najwyższej półki), ale przede wszystkim numery nie są zapychaczami, dla których nie było już miejsca podczas wydawania albumu. Tym razem jednak Altar stawia sobie nowe wyzwanie, oddając w nasze ręce album, za którym stoją GMO i Dense. Kim właściwie jest ta para artystów? Na przykład w przypadku albumu Astropilota nikt nawet nie ośmieliłby zadać sobie tego pytania. Ale GMO i Dense? Oczywiście można zgłębić sylwetki obu panów, używając chociażby skarbnicy zwanej Discogs, ale myślę, że nie ma to (póki co) większego sensu. Ocenianie kogoś za sam alias czy nazwisko wymaga niestety konkretnej pozycji i obecności na scenie, a w tym przypadku mamy do czynienia ze „świeżakami”, którzy dopiero zaczynają stawiać swoje pierwsze kroki na tym polu. Oczywiście to, że nie mają jeszcze tzw. „wyrobionej marki” niczego im nie ujmuje. Sprawdźmy zatem, czy sprostali debiutanckiemu zadaniu.

Album otwiera utwór MORNING, a tytuł w idealny sposób nasuwa skojarzenia z letnimi porankami, kiedy uśpione jeszcze słońce zaczyna budzić się do życia, wychodząc zza horyzontu i delikatnie wysyła pierwsze, ciepłe promienie w naszym kierunku. Zmęczenie po nieprzespanej nocy już dawno minęło, czas rozpocząć nowy dzień. FORMAT to doskonała kontynuacja prologu, który cały czas jeszcze wierci mi ogromną dziurę w mózgu. Hipnotyczna stopa, bujająca melodia i wszechobecne (z resztą w całym albumie) kwaśne tła przyprawiają o gęsią skórkę za każdym razem na nowo. Po totalnym sformatowaniu, możemy przejść do trzeciego z kolei utworu BEGINNING, który (przynajmniej dla mnie) urasta do miana fuga mundi. Głęboki, rytmiczny, zmuszający do refleksji. Takie numery lubię chyba najbardziej i to właśnie takich brakuje mi we współczesnych, nowych trendach muzycznych. Oczywiście JUST IN SOUND jak i KIRK FART wcale nie pozostają w tyle. Ten pierwszy jakby na chwilę stara się nas uśpić, by po chwili ze zdwojoną siłą wybudzić nas z trwającego letargu. Mistrzostwo świata. Czas na SKRZYNKĘ NA LISTY, w której nie brakuje ponownie słodkich (choć nie ckliwych) melodyjek, które momentami przypominają mi najlepsze tracki, jakie ukazały się pod szyldem brytyjskiego labelu Twisted Records. Jak to na Wyspach mówią: „fishing for compliments”. SEVEN WEEKS – i aż się chce do lasu. Usiąść gdzieś na łące albo położyć się, spoglądając w niebo i zdejmować słuchawki tylko po to, by posłuchać, jak szumiący wiatr idealnie dopełnia tą muzykę. Skąd oni w ogóle biorą takie dźwięki? Jestem prawie pewny, że nie ma tu przypadkowych brzmień. Idealnie. SUR-PRISE, a to ci niespodzianka! Eksplozja. Fuzja. Magia. Błogość. Euforia. Uniesienie. Zachwyt. Podziw. Uznanie. Aplauz. Można tak w nieskończoność opisywać emocje, które towarzyszą mi, kiedy słucham tego utworu, choć jestem przekonany, że każdy z Was słuchając go, dopisze sobie do podanej listy kilka własnych – spróbujcie! Album kończy się miękkim lądowaniem za sprawą utworu FEEDBACK, który oczywiście nie jest jakimś bezpłciowym, plumkającym outro, tylko solidną petardą psychodelicznych brzmień, które sprawiają, że ciało samoistnie, rytmicznie się giba i co więcej, trudno to kontrolować (sprawdźcie sami!). Wokal „ohm namah shivayah” rozpuszcza!

Dobra recenzja powinna zawierać w sobie jakieś elementy krytyki, żeby nie zostać posądzonym o brak obiektywności w ocenie, jednak w tym przypadku naprawdę trudno mi się do czegokolwiek przyczepić. Od pierwszego do ostatniego utworu GMO vs Dense dbają o to, by nie było tzw. słabszych momentów. Przyznać trzeba, że wychodzi im to w sposób wręcz mistrzowski. Płyta ta na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci, wręcz nie mogę się już doczekać, kiedy będę miał okazję przetestować ją w plenerze.

______________________________

9 / 10
Marion