Younger Brother – A Flock Of Bleeps

English / Polish version

Younger Brother - A A Flock Of Bleeps
    TWISTED RECORDS
    Younger Brother
    A Flock Of Bleeps
    2003

      1. Weird On A Monday Night
      2. The Receptive
      3. Evil And Harm
      4. Crumblenaut
      5. Scanner
      6. Even Dwarves Start Small
      7. Magic Monkey Juice
      8. The Finger
      9. Safety Zone
      10. Bedtime Story

______________________________

Ja to jestem małostkowa i mimo że wszyscy doskonale wiedzą, kto kryje się pod pseudonimem Younger Brother, przypominam, iż są to: Simon Posford (człowiek o stu wcieleniach, znany z takich projektów jak: Hallucinogen, Celtic Cross, czy Shpongle) i Benji Vaughan (Prometheus). Te dwa pięknie brzmiące nazwiska są najlepszą reklamą płyty i gwarantują wysokie i niezapomniane loty. Nie zawaham się też patetycznie stwierdzić, iż wszystkie produkcje Simona noszą znamię geniuszu, a to, co spłodzili z Benjim, tworzy zupełnie nową jakość w muzyce.

Początkowa partia WEIRD ON A MONDAY NIGHT zawsze kojarzyła mi się z poczwarką otwierającą na świat zaspane oczko. Otwarciu towarzyszy tajemniczy nastrój budowany przez wywołujący ciarki na plecach wokal/jęk wraz z rozpływającymi się w tle dźwiękami, przywodzącymi na myśl trąby tybetańskie, które w tradycji symbolicznie budzą klasztory ze snu, a także oznajmiają o przybyciu bogów – trudno o lepszą (choć zapewne mocno przeze mnie naciąganą) metaforę. Wokal zaczyna się przeplatać z wykręconą, kwaśną melodią, która buduje napięcie pod nadciągający beat. Osobiście nie mogę usiedzieć grzecznie na miejscu, słuchając tego numeru, mimo że momentami trochę zwalnia, np. przygotowując na przesterowany i bardzo psychedeliczny sampel z „Alicji w krainie czarów”:

„You may have noticed, that I’m not all there myself”
“But- but- but- but, but- but- but…Butter!”
”It was very, very, very rude indeed.”
”Jam? Jam, I forgot all about jam!”
”Yes, sure you want, it’s nice to see.”
”Mustard? Mustard, don’t let’s be silly!”
”But I don’t want to go among mad people!”.

THE RECEPTIVE otwiera czarujący wokal Michele Adamson, któremu towarzyszy dźwięk gitary:

„Vas-pas là ce soir
n’y vas pas mon coeur
la bête que tu as cru morte est revenue
ses yeux affixes ton ame
ton corps dit lâche moi femme
trop tard mon pote pour toi elle ammène la fin.”

Następuje kolaż zręcznie splecionych dźwięków, które brzmią co najmniej kosmicznie. Rozgrzewający ciepłą barwą głosu mężczyzna żongluje abstrakcyjnymi słowami, po czym ponownie Michele Adamson uwodzi swoim wokalem. Nie sposób opisać bogactwo dźwięków, które wypieszczą Wasze uszy w tym kawałku i mimo iż uważam je za „kosmiczne”, a prośba, którą kieruje wokalistka do swojego ukochanego, jest dramatyczna, zaryzykuję stwierdzenie, iż klimat utworu jest raczej sielski, zwłaszcza zestawiony z kolejnym kawałkiem.

EVIL AND HARM otwiera ryk muła ciągnącego koło oraz wrzask ptaków, po którym wchodzi przefiltrowany, a złowieszczo brzmiący sampel z filmu “The Heart Of The World – The Elder Brothers Warning” (“I assure you, that with the help of God, I will let war on you in every place and in every way that I can. And I will subject you to the yoke and obedience of the church. And I will take you peasants and women and your children and I will make them slaves. And I will do you all the evils and harms which I can”). Ten numer jest o wiele bardziej agresywny i mroczny od poprzednich; dźwięki brzmią niepokojąco (i nawet, kiedy wesoło przygrywa gitara, jakoś nie do końca mogę jej zaufać i wiem, że jest tylko chwilowym wytchnieniem przed mającym zaraz nastąpić uderzeniem).

CRUMBLENAUT otwierają „mokre” dźwięki, a mrocznym klimatem zbliżony jest do poprzedniej ścieżki. Zwłaszcza, kiedy pojawia się przefiltrowany wokal Michale, ciarki śmigają po plecach z prędkością światła. Dzięki zastosowanym efektom wokal przechodzi od pięknego, zmysłowego śpiewu w coś, co przypomina zawodzenie starego Indianina. Mimo iż linia basów jest jednostajna, utwór ani przez chwilę nie nudzi – naszą uwagę przykuwają coraz dziwniejsze twory dźwiękowe, których nie da się porównać z niczym, co do tej pory słyszeliśmy.

W SCANNER już otwierające motywy dają do zrozumienia, że: „oj, będzie się działo!”. Dźwięki są tu krystaliczne i urywane, brzmią bardzo „przemysłowo”, jakby wydawały je doskonale zsynchronizowane maszyny fabryczne. Poza przesterowanym samplem (“By now your name and particulars have been fed into every laptop, desktop, mainframe and supermarket scanner that collectively make up the global information conspiracy, otherwise known as The Beast”) pojawia się zabawnie przefiltrowany śmiech i męski wokal zupełnie abstrakcyjny. Jako antyfanka wokali muszę stwierdzić, że dzięki zabiegom, którym Younger Brother poddaje sample, stają się one lekkostrawne nawet dla mnie.

EVEN DWARVES START SMALL zaczyna się moim (i zapewne wielu z was) ulubionym samplem: “Oh when I arrived in England I was thrown in jail for about 4 hours, right off the bat. Why? Didn’t have a lot of cash, didn’t look respectable, you know. Things like that. It’s, you know it’s like that, man, I, I, I, I’ve been in jail, you know, in a lot of coutries, you know because they don’t like the way I hang out, they don’t like my lifestyle, you know, I smoke a little shit… and I just hang out, man… I don’t like to work too often, unless it’s for something groovy…”, który idealnie odzwierciedla klimat utworu. Bo on jest po prostu „groovy”! Wyraźna i zdecydowana linia basów plus partie przypominające werbel, skontrastowane z pokręconym wyjąkanym wokalem dają przepis na ścieżkę, przy której wysiedzieć najzwyczajniej się nie da.

Klimat MAGIC MONKEY JUICE tłumaczy nam zwierzający się tatusiek (“When the children have gone away on holiday and the staff have gone home… I’ve got the place to myself… I’d rather enjoy turning up some loud rock music and… re-living the old days… go on a three day binge or something like that…”), który z sentymentem w głosie rozpamętuje stare dobre czasy. Po wejściu kolejnego sampla („Oh goody, let’s pump ourselves full of magic monkey juice and take a trip to space land!”), nie mogę pozbyć się skojarzenia z Kazikowym „Gdy nie ma dzieci”. Jasna sprawa – dzieci z domu, to można rozwiązać krawacik, zdjąć maskę porządnego ojca i obywatela, utopić frustracje w magicznym, małpim soku. Ten kawałek został stworzony do tanecznego szaleństwa, a zawodzenie starego Indianina wyjątkowo skutecznie zachęca do ruszania wszystkimi kończynami, protezami, głową i tułowiem.

THE FINGER to mój zdecydowany faworyt! Nie tylko ze względu na pobudzający, konsekwentny od pierwszych dźwięków klimat, czy mój ulubiony sampel “It is like a finger that points to the moon. Don’t look at the finger or you’ll miss all he heavenly glory”, który mogłabym spokojnie uczynić swoim mottem życiowym. Słuchając tej ścieżki, czuję się po prostu, jakby dźwięki tańczyły wokół mnie, dosłownie oplatając moje ciało i zmysły. Kolejny raz mnogość zastosowanych środków poraża, a ich zgranie to majstersztyk. Zwłaszcza, że każdy dźwięk, każdy sampel jest dokładnie tam, gdzie być powinien.

SAFETY ZONE, to już zupełnie inna bajka. Sączący się leniwie z głośników dubowy beat przecina się z jeszcze bardziej leniwą wypowiedzią upalonego do kości typa: „I don’t advice a haircut, man. All hairdressers are the in the employment of the government. Hairs are your aerials. They pick up signals from the cosmos and transmit them directly into the brain. This is the reason bald-headed men are uptight. What absolute twaddle.” Uwielbiam te krótkie historie, które opowiadają sample na prezentowanym albumie. Wracając do kawałka, zawsze mam wrażenie, że zwalnia z każdym dźwiękiem, by przygotować nas na totalnie czyste partie BEDTIME STORY , które następują zaraz po samplu „You are now entering the safety zone.” Znika beat, pojawia się usypiający dźwięk gitary. “Would you like to ski Antarctica? …but you’re snowed under with work?”, “Do you dream of a vacation at the bottom of the ocean?”, “Have you always wanted to climb the mountains of Mars? …but now you’re over the hill?”. Ostatnia ścieżka to idealna kołysanka, która pobudzi mózg do wyprodukowania cudownych snów o wakacjach na dnie morza.

A FLOCK OF BLEEPS zaliczam do albumów, od których zdecydowanie można (choć wg mnie należy) się uzależnić. Jest podróżą w głąb samego siebie, niezapomnianym lotem ponad własną świadomością. Jest nieprzeciętny, ponadczasowy, uniwersalny. Każdy znajdzie w nim cząstkę siebie – czy w stricte psybientowych kawałkach, czy szybszych, podchodzących pod psytrance. Jestem przekonana, że za 10, a nawet 30 lat będzie budził zachwyt nie mniejszy niż dziś. Tak to już jest z arcydziełami.
______________________________

10 / 10
Beata Brzoza