Carbon Based Lifeforms – Twentythree

English / Polish version

Carbon Based Lifeforms - Twentythree
    ULTIMAE RECORDS
    Carbon Based Lifeforms
    Twentythree
    2011

      1. Arecibo
      2. System
      3. Somewhere in Russia
      4. Terpene
      5. Inertia
      6. VLA (edit)
      7. Kensington Gardens
      8. Held together by gravity

______________________________

Loty w kosmos za 11 euro!

Ta dam!

No to się doczekaliśmy. Kolejny album w wykonaniu szwedzkiego duetu, w skład którego wchodzą Johannes Hedberg i Daniel Ringstrom (znani bardziej jako Carbon Based Lifeforms) wreszcie wpadł w moje ręce. To, że będzie dobry, wiedziałem od samego początku, z resztą tak samo jestem pewny dalszych produkcji Szwedów, którzy nie przyzwyczaili nas do przeciętnych, czy po prostu dobrych albumów. Tym razem nie mogło być inaczej.

TWENTYTHREE to czwarty z kolei album grupy CBL. Album inny niż wszystkie, które wydane zostały do tej pory. Zupełnie nowy styl, brak tu kawałków z silnie zarysowaną stopą, do jakiej zdołali przyzwyczaić nas Szwedzi. To typowo ambientowa podróż, momentami przypominająca mi o legendach tego gatunku takich, jak chociażby projekty: Biosphere, Pete Namlock czy Brian Eno. Brak tu również charakterystycznej linii melodycznej, która zastąpiona została głębokimi, hipnotycznymi, wprawiającymi w prawdziwie transowy letarg plamami dźwiękowymi. Długie, niekończące się wręcz zabawy z barwą i natężeniem dźwięku sprawdzają się znakomicie. Panie i Panowie, Carbon Based Lifeforms, jakich nie znaliście, prezentują właśnie nową, prawdziwie doskonałą, ambientową produkcję, która przeprowadzi Was przez Mleczną Drogę daleko poza naszą galaktykę. Połączenie muzyki z obrazami, które kreślą gdzieś na granicy naszej świadomości, pozwala wzbić się w sferę atmosferyczno-emocjonalnych, szczytowych doznań, których na pewno nie zabraknie podczas słuchania TWENTYTHREE. Album na pewno skłania do refleksji, pozwala na chwilę zapomnieć o codziennych, „ważnych sprawach”, oderwać się od otaczającej rzeczywistości. I mimo że powrót okazuje się być nie lada wyzwaniem, to jednak bardzo wszystkich zachęcam do skorzystania z tej kilkudziesięciominutowej podróży w głąb samego siebie.

Jak oni to robią? Jak można zrobić i wydać album, który pozbawiony jest beatu, a potrafi być tak bardzo euforyczny w odbiorze? Nie sztuką jest stworzyć coś z rytmiczną stopą cztery na cztery, ustawić tempo oscylujące w granicach 130-145 uderzeń na minutę i porwać tłum. To działa zawsze. Sztuką jest to, co zrobili i ukazują w albumie TWENTYTHREE Johannes Hedberg i Daniel Ringstrom. Rozpuszczają słuchacza, wprawiając jego neurony w bezustanny wir, pokazują świat, jaki do tej pory znany był tylko z wizyty w planetarium lub cyklu filmów w Discovery Channel. Tym razem możecie spróbować tego sami, bez żadnych wspomagaczy, bez bodźców z zewnątrz. Sprawdza się wszędzie, zarówno w plenerze, jak i tuż przed zaśnięciem, w upalny, słoneczny dzień, jak i podczas burzy trzaskającej piorunami na wszystkie strony świata. Zapewniam, że tzw. „set and settings” w tym przypadku może być wybierane metodą chybił-trafił – zawsze zadziała.
Osiem, nieprzypadkowo ułożonych właśnie w takiej kolejności tracków buduje długą historię, w której każdy dźwięk wydaje się być dokładnie na swoim miejscu, a każde brzmienie „wchodzi” w idealnie dobranym momencie w czasie. Wszystko zaczyna się w obserwatorium ARECIBO, skąd podziwiać możemy zmiany ciał niebieskich na wszechogarniającym nieboskłonie. SYSTEM działa idealnie. GDZIEŚ W ROSJI jest miłą reminiscencją poprzednich albumów – ci, którzy doskonale znają twórczość CBL, na pewno wiedzą, co mam na myśli. Z całą pewnością BEZWŁADNOŚĆ to również nieprzypadkowy tytuł, bo doświadczam jej za każdym razem, gdy słucham tego utworu. TERPENE rozkłada mnie na atomy pierwsze na tyle, że z trudem jestem w stanie udać się do kolejnego obserwatorium, tym razem VERY LARGE ARRAY w Nowym Meksyku (wow, tu się dopiero dzieje!). Na zakończenie spacer po urokliwych, choć bardzo tajemniczych zakątkach KENSINGTON GARDENS w Londynie, w których to niestety grawitacja z powrotem zaczyna działać. Czas wracać.

Carbon Based Lifeforms w wersji ambient? Jeśli o mnie chodzi, daję im dużego plusa, przede wszystkim za wyjście poza uplasowane dotychczas granice (poprzednie trzy albumy, mimo że równie doskonałe, jak ten, który właśnie opisuję, były jednak podobne do siebie, ten jest zupełnie inny) – zmiana tak rozpoznawalnego stylu, jaki wyrobili sobie chłopcy z CBL, wymagała nie lada odwagi. Wszyscy znamy przecież artystów, którzy wydają już dziesiąty z rzędu album, który brzmi dokładnie tak samo, jak pozostałe, prawda?
Jeszcze raz wielki pokłon i dobra robota, Panowie.

______________________________

8 / 10
Marion