Shpongle – Ineffable Mysteries From Shpongleland

Shpongle - Ineffable Mysteries From Shpongleland
    TWISTED RECORDS
    Shpongle
    Ineffable Mysteries From Shpongleland
    2009

      1. Electroplasm
      2. Shpongolese Spoken Here
      3. Nothing Is Something Worth Doing
      4. Ineffable Mysteries
      5. I Am You
      6. Invisible Man In A Flourescent Suit
      7. No Turn Un-Stoned
      8. Walking Backwards Through The Cosmic Mirror

______________________________

Będę się czepiał. Lojalnie ostrzegam wyznawców i fanatyków Shpongle, bo chyba tak można opisać większość jego słuchaczy. Będę się czepiał, bo mój Shpongle’owy głód nie został nasycony. Niestety, narkoman potrzebuje coraz większych dawek swojego ulubionego draga, a ja dostałem dawkę mniejszą, słabszą. Shpongle można traktować jak propozycję muzyczną, albo jak środek zmieniający świadomość. Muzycznie album jest lata świetlne lepszy od reszty psychill’owej sceny i podejrzewam, że Simon Posford musiałby zapaść na najcięższą odmianę świńskiej grypy z powikłaniami, żeby obniżyć loty do wysokości porównywalnej z kimkolwiek. Więc będę się czepiał, ale też nie będę się czepiał. Świetnie, że ten album nareszcie jest. Szkoda, że zawartość Shpongle w Shpongle się zmniejszyła.

Początek wystawił moją cierpliwość na próbę, bo ELECTROPLASM zaczyna się dopiero po minucie. No, ale jest. Jedziemy. Jest dobrze, troszkę kojarzy się z DORSET PERCEPTION, ślinka zaczyna płynąć. Łamany bit, ładne połączenie klasycznego brzmienia z psychodelią. Tak, to Shpongle się wkręca, nie ma złudzeń. Już, już mam zamiar się obrazić, bo nie ma progresu, ale w samą porę pojawia się wykręcone, Shpongle’owskie gaworzenie. Jest kop. Ale gaworzenie znika i wraca poprzedni temat w wariacjach. Tempo lekko siada, ale może to chwilowe. Hm, to nie chwilowe, ono naprawdę siada. Jeszcze nie wierzę. Jeszcze jestem powalony pierwszym wrażeniem. Muzyka jest wspaniała. Ale też nie jest wspaniała. Lekko zanika psy, chill zyskuje przewagę. No, ale dajmy szansę.

I tu pojawia się coś niezrozumiałego. Nie zaczyna się kolejny kawałek, nie pojawia się muzyka – Posford zapomniał, że jest na antenie i bawi się swoimi wtyczkami. Robił już to wcześniej, ale zawsze sensownie wplatał je w konstrukcję utworu. Idealny przykład: SHPONGLEYES. Tutaj jest po prostu półtorej minuty kręcenia wtyczkami, potem pojawia się dosyć banalny jak na Shpongle bit i Posford dalej bawi się dbGlitch’em. Niedobrze. Szkoda. Dub’owy bit, który wchodzi po chwili odbieram jako wyraz bezradności. No dobra, nie ma sprawy, mogę posłuchać chillout’u. Lubię dobry chillout – taki, jak ten jest najlepszy. Jest dobrze, ale też nie jest dobrze. Temperatura tripa siadła nieodwracalnie.

NIC JEST WARTE ZROBIENIA. Zgadzam się. Trudno nie lubić tego kawałka. Hang drum skręca mnie w spiralę i wciąga do środka. Zaraz, tylko gdzie jest Shpongle? No cóż, nie da się ukryć, że hang drum to muzyczny samograj – zadaniem Posforda jest w tym utworze nie przeszkadzać hang drum’owi. I Posford nie przeszkadza po mistrzowsku. Chyba najpiękniejszy utwór albumu. I prawie nie ma w nim środka zmieniającego świadomość o nazwie Shpongle. Szkoda, ale i nie szkoda.

Rzucam się na tytułowy utwór z odrodzoną hang drum’em nadzieją i rzeczywiście coś jakby słyszę, ściany robią się przejrzyste. Ale po chwili ten arabski wokal wybija mnie z transu. Jest zbyt banalny, jest dla arabskiego folkloru jak „Szła dzieweczka do laseczka…” dla polskiego. Nie wywraca moich synaps na podszewkę, jak to już się przy Shpongle zdarzało nie raz. Trochę nudzi. Poznaję to po tym, że dośpiewuję sobie do śpiewu muezina polski tekst. Tutaj brzmi on: „Taka dziwna bułka, nakręcana bułka”. Flet ratuje nastrój, dbGlitch niestety jest zbyt natrętny. Kawałek jest w sumie ok, ale też nie jest ok. Posford z nogą zawieszoną w próżni w trakcie kroku od wzniosłości do śmieszności. Jeszcze nie wiadomo.

JA JESTEM TOBĄ. Hm, no nie wiem. Tak bywało wcześniej, niektóre numery Posforda rzeczywiście odbierałem całym sobą, mogłem wskazać, gdzie w ciele mieści się który dźwięk. Czepiam się, ale też się nie czepiam – w tym kawałku jest więcej Shpongle w Shpongle. Ale czar pryska znów po wejściu wokalu. Tutaj ten niepotrzebny krok od wzniosłości do śmieszności został dokonany. Ta melodyjka jest grubo poniżej geniuszu Posforda. Wystarczy ją sobie zanucić, albo zabrzdąkać na jakimś instrumencie i od razu kojarzy się z dziecięcą kołysanką. A sam wokal z Kermitem Żabą, jeśli ktoś pamięta Muppet Show. Na szczęście instrumentarium w tym utworze bardzo się broni.

Muzyka stała się już na tyle chillout’owa, że mam dużo miejsca w mózgu na myślenie. I myślę, co się stało z Posfordem? Zmęczył się? Zestarzał? Zajął się logistyką przedsiębiorstwa koncertowego zwanego Shpongle?

Te smyki niewidzialnego człowieka odświeżają atmosferę. Miałem nadzieję właśnie na takie pomysły. Zbyt dużo jest w tym albumie kontynuacji starych pomysłów, zbyt mało nowatorstwa, takiego jak w przypadku niewidzialnego człowieka. Nie można podawać bezkarnie wciąż tej samej potrawy, szczególnie jeśli ma być to potrawa psychodeliczna. W połowie pomysł się łamie, Posford sięga do niebezpiecznego schematu sekcji dętej. Dobrze, ale też niedobrze. Brak Shpongle w Shpongle. Jest rutyna, która pozwala trzymać wysoki poziom, ale nie ma ognia.

NO TURN. Znów będę się czepiał wokalu. Jak na chillout jest ok, klasyczny, ale jego rolą nie jest dodanie wyrazistości psychodelicznemu krajobrazowi, jak to było chociażby w CRESCENT SUNS. Normalne na psychodelicznym tle może wyglądać przez kontrast jeszcze na bardziej wykręcone niż samo tło – jak te dwie dziewczynki w „Lśnieniu” Kubricka. Tutaj wokal jest tylko piosenką. Dobrą, ale też bardzo niedobrą. Co to znaczy „UNSTONED”? Otrzeźwiałem?

Ostatni utwór znów jest tłem – znów trawię go na rozmyślaniach. Czym jest psychodelia? Dla mnie jest poszukiwaniem innych punktów widzenia, twórczą relatywizacją bez granic. Gdy zrozumiesz, że twój punkt widzenia jest tylko jednym z wielu, początkowo flaczejesz jak przekłuty balon. Wokół wciąż przykłady, jak kurczowo człowiek trzyma się swego jednego, „prawdziwego” poglądu – i ile bólu to przynosi. Ale gdy już się pozbierasz z ziemi, wielość punktów widzenia staje się furtką do wolności. Muzyka Shpongle opiera się na klasycznych schematach, podanych w nowych zestawieniach, na podkręcaniu tła kosztem figury, na sprawdzaniu, jak daleko można nagiąć formę – umysł słuchacza dostraja się, transcenduje, świat staje się n-wymiarowy. Otwierasz potem oczy i patrzysz na wszystko wokół, jakbyś to widział pierwszy raz. Jesteś wolny od rutyny poglądu.

INEFFABLE MYSTERIES FROM SHPONGLELAND to z pewnością bardzo dobra płyta. Na pewno nie raz do niej wrócę. Ale też jest to niedobra płyta. Poruszanie się po znanym obszarze, nawet wyznaczonym wczoraj czystą i szczerą psychodelią, dziś już psychodelią nie jest.

Na koniec zagadka: czym się różnią te dwa obrazki? Jeśli wiesz, to też wiesz, o czym napisałem w tej recenzji.

Picture 1 Picture 2
______________________________

9 / 10
Swen (dzoncy) Stroop