Orthonorma – Time 2 Wait

Orthonorma - Time 2 Wait
    SUNLINE RECORDS
    Orthonorma
    Time 2 Wait
    2008

      1. Signals (Intro)
      2. The Prayer
      3. Summer Fields
      4. Time 2 Wait
      5. Queen Of Midnight
      6. Data Life
      7. Hyperstate 604
      8. A New Way
      9. Seaside

______________________________

Anton Rudeshko, czyli hiperutalentowany dziewiętnastolatek z Północnego Kaukazu, który latem 2008 roku spłodził orzeźwiający album TIME 2 WAIT. Myli się jednak, kto spodziewa się szczeniackiego pitu-pitu. Nastawić trzeba się raczej na wysokie loty i nieograniczoną przestrzeń rozpływającą się nad ośnieżonymi szczytami Kaukazu.

SIGNALS, czyli intro, które wieje chłodem.
Przestronne tła, zza których nieśmiało wypływa beat, plus ostre jak brzytwa odgłosy tajemnicy. Kawałek pełen niepokoju i napięcia budowanego zazębiającymi się urywanymi dźwiękami. Zaostrza apetyt na więcej.

THE PRAYER, czyli włóczydźwięk.
To znaczy taki ktoś, kto z em-pi-tri plejerem w kieszeni i słuchawkami na uszach włóczy się w skupieniu, chłonąc dźwięk po dźwięku, telepiąc się z zachwytu nad zasłyszaną kompozycją. Perkusyjny jednostajny beat, świdrujące dźwięki i tła bardzo zbliżone do tych z SIGNALS (mi przypominające klimatem Aes Dana’owe AFTERMATH) tworzą ścieżkę mało skomplikowaną, ale głęboką, melancholijną. Taka przechadzka po górskim lesie z chowająca się przed tobą za drzewem Elfiną, o ile ma to jakiś sens.

SUMMER FIELDS, czyli letnie pola.
Tętniące życiem, wesołkowate i kuszące źdźbłem, co między zębami dobrze się czuje. Bębny modyfikowane staną się Twoimi przyjaciółmi, a błogość co jakiś czas przejdzie w euforię. Idealnie narastające dźwięki, oscylujące wokół ultra wolnego beat’u, najpiękniej stają się głuche pod koniec piątej minuty, przechodząc w gładko rozchodzące się szmery.

TIME 2 WAIT, czyli mocniejsze uderzenie.
Choć niepozornie się zaczyna, przechodzi w beat tak głęboki, że można się w nim zapaść pod ziemią. Beat mocny, ale miękki i przyjemny, jak nie wiem co.
Najprawdopodobniej najlepiej brzmi nad ranem w plenerze. Tak myślę.

QUEEN OF MIDNIGHT, czyli niepotrzebnie dubujemy.
Byłoby całkiem przyzwoicie, tylko nie rozumiem, skąd mu się wzięła ta Jamajka w tle.

DATALIFE, czyli agent Mulder miał rację.
I te przekosmiczne dźwięki, wielokrotnie łamane są najlepszym dowodem na istnienie obcych. Pomimo olbrzymiej spójności całego albumu, zawiera on sporo smaczków takich, jak ta ścieżka – naszpikowana zupełnie nowym brzmieniem, prowadzona w zupełnie innym kierunku przez leniwy beat i połamana, że aż miło. A brzmienie ma mocne i mroczne.

HYPERSTATE 604, czyli czy mogę prosić o dokładkę?
A dokładniej dostrzegam tu powtórkę z rozrywki, czyli jakoś za bardzo do motywu z QUEEN OF MIDNIGHT podobny sampel. Oczywiście nic w tym złego, zwłaszcza, że brzmienie o niebo lepsze bez jamajskiej popływki.

A NEW WAY, czyli chaos.
Trochę Japonii, trochę bałaganu. Ścieżka idealna na morning’owe granie, kiedy każdemu przydaje się porządna pobudka. Czasem poszczególne motywy za sobą jakoś nie nadążają, co może być trochę męczące.

SEASIDE, czyli moje osobiste niebo.
I to nie dlatego, że potrzebuję wakacji, a odgłosy bujających się na brzegu fal mi o nich przypominają. Przypuszczam, że powodem nie jest też moja słabość do rozmiękczających ścieżek o idealnej wręcz kompozycji. Wydaje mi się, że to po prostu jest kawał dobrego psybient’u i piękny koniec świetnego albumu. Na bank.
______________________________

8.5 / 10
Beata Brzoza