Entheogenic – Gaia Sophia
Entheogenic Gaia Sophia 2011
2. Body Of Light (Sophia Mix) 3. Badbury Rings 4. Multiverse 5. Fire Horse & Storm |
______________________________
Nie będę ukrywał, że Entheogenic jest jednym z moich ulubionych projektów. Od 2002 roku, kiedy wpadł mi w ręce ich debiutancki album noszący autorski tytuł, po prostu zakochałem się w ich oryginalnym, organicznym brzmieniu. Na przestrzeni mijających lat chyba tylko do jednego z ich albumów musiałem przekonywać się troszkę dłużej (mam tu na myśli wydany w 2008 roku FLIGHT OF THE URUBUS – jakoś nie do końca w mój gust trafiały te jazzujące motywy). Jeśli natomiast biorę pod uwagę wszystkie poprzednie wydania tego projektu, jestem nimi do dziś wręcz oczarowany. Delfickie myśli, jakie nachodziły mnie, kiedy dowiedziałem się o tym, że Entheogenic planują wydać kolejny album, mówiły, że będzie to coś naprawdę wyjątkowego. Jak się później okazało, moje przeczucia były prawdziwe.
Piers Oak-Rhind jak i Helmut Glavar zdecydowanie wywiązali się z powierzonego im zadania, racząc nas organiczno–etniczną ucztą w postaci albumu GAIA SOPHIA. Po raz kolejny mogę zostać posądzony o brak jakiejkolwiek formy krytyki w mojej recenzji, ale biorąc pełną odpowiedzialność za swoje słowa, będę wszem i wobec pisał o bukolicznym charakterze dzieła popełnionego przez projekt Entheogenic. Album zawiera pięć perfekcyjnie dopracowanych brzmieniowo utworów, przy czym na uwagę zasługuje fakt, że rozpoczynający całość numer zatytułowany LOVE LETTERS TO THE SOUL wymaga z naszej strony poświęcenia prawie pół godziny, by przesłuchać go w całości. Jest zróżnicowany nie tylko pod względem tempa, czy zastosowanych tu padów, ale przede wszystkim trudno tu o stagnację; mimo że to blisko trzydziestominutowy utwór, cały czas coś się tutaj dzieje. Wyraźnie wplecione elementy natury mieszają się z rytmicznie brzmiącymi instrumentami etnicznymi, które nadają prawdziwego, energetycznego kopa temu numerowi. Kolejny utwór to BODY OF LIGHT i znów ten uwielbiany przeze mnie styl, tak charakterystyczny dla tej grupy – odgłosy lasu, lejąca się woda, spacer po moczarach, w tle pewna kobieta cicho i niezrozumiale szepcze jakieś zaklęcie, a może to po prostu stare, skrzypiące na wietrze konary drzew? Trudno się w tym wszystkim odnaleźć, jednak za nic w świecie nie chce się stąd wracać. To jedno z tych miejsc, w których ma się ochotę zostać na zawsze, bez względu na konsekwencje. BADBURY RINGS – tym razem znów piętnastominutowa podróż w nieznane, a może mniej znane. Troszkę wolniej i odrobinę głębiej – to zapewne nie przypadek, że ten właśnie numer znalazł się w środku albumu. Tkwiąc w hipnotycznym letargu, powoli wchodzę w MULTIVERSE. Niesamowity początek, w oddali po raz kolejny słyszymy towarzyszące nam we wszystkich kawałkach pohukiwania sowy czy rechot żab, który tak często kojarzy nam się z ciepłymi, letnimi wieczorami. Najciekawszy jednak wydaje się być środek utworu, wyjęty jakby żywcem z jakiegoś chorału gregoriańskiego, a ci najbardziej wnikliwi odnajdą tu pewnie także i coś z GAMMA GOBLINS Hallucinogena. Na zakończenie FIRE HORSE AND STORM (skąd oni biorą te tytuły?) w prawdziwie celtyckim stylu – fletnie, dudy, harfy wraz z innymi bliżej nie określonymi instrumentami tworzą doskonały epilog.
No i tym samym dobrnęliśmy do końca. Powiem tylko, że na pewno było warto. Ja osobiście bardzo cieszę się, że Entheogenic zrezygnowali z jazzy stylu, do którego próbowali nas przekonać w swoim poprzednim albumie. Chwała im za to! Na szczęście wrócili do starej szkoły (oczywiście krytycy na pewno wykorzystają to jako zarzut i napiszą coś o odgrzewanych kotletach, choć dla mnie to niewątpliwie atut). Album na pewno zasługuje na uwagę, choć od razu ostrzegam, że nie jest łatwy – nie jest to muzyka, której słuchać można podczas przygotowywania sobie śniadania. Wymaga raczej skupienia i poświęcenia czasu i uwagi, a efekty (zapewniam) będą niesamowite.
______________________________
9 / 10
Marion