Secret Vibes – Firefly

Secret Vibes - Firefly
    ABORIGINAL RECORDS
    Secret Vibes
    Firefly
    2009

      1. FireFly
      2. Dingeleng
      3. Iris
      4. Terre Happy
      5. Boost
      6. Elf Control
      7. Desert
      8. Spanish
      9. Shaman
      10. Oxalis
      11. Afric
      12. Indus Ritual
      13. Ocean

______________________________

Francuski projekt Secret Vibes z okazji dziesięciolecia swojej działalności postanawia, za sprawą mało znanej wytwórni Aboriginal Records, wydać album pod tytułem FIREFLY. Cóż, pomyślałem – kolejna wytwórnia, kolejny album, przecież tyle teraz tego wychodzi, że chyba nikogo już specjalnie nie dziwi fakt, że mamy coraz więcej labeli, które na swoim koncie mają zaledwie jedno wydanie. Oczywiście biorę pod uwagę też fakt, że od czegoś trzeba zacząć i zawsze będzie jakiś pierwszy album, który być może otworzy drzwi na nowe, dobre produkcje. Żeby jednak nie przedłużać, płyta znajduje miejsce w odtwarzaczu cd, pozostaje już tylko wygodnie się rozsiąść i nacisnąć „start”.

FIREFLY:
Tytułowy świetlik. Zaczyna się prawdziwie szamańsko, tym samym uśmiech zarysowuje się na mojej twarzy. Delikatna przygrywka melodii na flecie i pulsujący rytm wybijany na bębnach to motyw, który towarzyszy nam przez cały czas trwania utworu. Słychać także świetnie współgrające z muzyką wokale. Początek zatem wręcz wymarzony.

DINGELENG:
Zdecydowanie szybciej, dużo szybciej. Din-ge-len-ge-din-do. Din-ge-len-ge-din-do. Powtarzane mantrycznym tempem nadaje utworowi bardzo tribalny charakter. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że przypomina mi nieco osławione czy wręcz kultowe już DIVINE MOMENTS OF TRUTH – Shpongle. Kolejna ciekawa aranżacja.

IRIS:
I znów charakterystyczny dźwięk fletu, ale tym razem w połączeniu z drumlą (a przynajmniej tak mi się wydaje) sprawia, że zapadamy w jakiś plemienny, rytualno – tribalny taniec, z którego nie sposób nas wyrwać, przynajmniej do ostatniego usłyszanego dźwięku.
(O czym śpiewa kobieta, którą słychać w tle?)

TERRE HAPPY:
Chillout’owo – wokalny farsz. Etniczno – tribalny kawałek, świetnie sprawdzający się zarówno podczas samotnych spacerów ze słuchawkami na uszach, jak i podczas imprez. Szkoda tylko, że jego czas trwania to jedynie troszkę ponad trzy i pól minuty – zdecydowanie za krótko.

BOOST:
Stymulator. Jak sam tytuł wskazuje, utwór utrzymany w napędzającym rytmie. Episkop wyświetlający obrazy amazońskiej dżungli, ogromnych porośniętych figowców, lian, bujnej zielonej roślinności, którą przemierzamy w dosyć szybkim tempie, a przynajmniej na tyle szybkim, że nie jesteśmy w stanie zwrócić dostatecznej uwagi na otaczające nas detale.

ELF CONTROL:
Prolog nasuwa mi skojarzenia z celtyckim świętem – Beltane – rozpoczynającym lato, kiedy to Druidzi rozpalali rytualne ogniska z dziewięciu różnych gatunków drzew. Czyżby hołd i ukłon w kierunku Celtic Cross?

DESERT:
Czyli wizja pustyni Takla Makan i karawany leniwie znikającej za horyzontem. Kiedy jestem już prawie przekonany, że będzie to raczej ospała, wręcz ślimacza wędrówka, spotyka mnie miła niespodzianka. Mniej więcej w połowie utworu tempo nagle przyśpiesza, uwalniając tym samym feerię dźwięków, która dosłownie wylewa się z utworu.

SPANISH:
To według mnie najsłabszy punkt albumu FIREFLY; jakoś nie pasują mi tutaj te hiszpańskie śpiewy i zaburzają nieco klimat, do którego zdążyły już przyzwyczaić nas poprzednie utwory. Kawałek do wycięcia.
SHAMAN:
Znów rytualnie, ale czy na pewno (chwytliwy) tytuł nie jest troszeczkę na wyrost? Oczywiście można doszukać się tutaj jakichś szamańskich motywów, ale całość jednak nie do końca mnie przekonuje.

OXALIS:
No nareszcie znów zrobiło się przyjemniej, w porównaniu z poprzednimi dwoma kawałkami, które niepotrzebnie psują harmonię całości. Leniwie, delikatnie, z miłym dla ucha wokalem, prawdziwie chillout’owo.

AFRIC:
Zastanawia mnie (czy i) jaki sens jest w tak drastycznie częstej zmianie tempa w utworach. Przeplatają się one bowiem nawzajem bez jakiegoś ustalonego ładu i składu. Tym razem znów pitcher został przesunięty na plus, czego rezultatem jest szybsza kompozycja utrzymana w bliżej nieokreślonym klimacie. Oczywiście motyw fletu troszkę ratuje utwór, ale bez rewelacji niestety.

INDUS RITUAL:
Trans. Bardzo parkietowy kawałek. Z wyraźnymi wpływami instrumentów muzycznych (z resztą chyba jak w każdym utworze). Ja przyznam, że już troszkę zmęczony jestem tymi ciągłymi zmianami w kompozycjach.

OCEAN:
Na pożegnanie senny i nostalgiczny bezmiar oceanu, który rozciąga się przed nami.

Pozwolę sobie na kilka słów podsumowania. Zacznę od tego, co przeszkadzało mi najbardziej, czyli przeplatająca się zmiana tempa w poszczególnych utworach. Czy ktoś to w ogóle nadzorował, bo ja mam wrażenie, że kolejność została wybrana na chybił trafił? Moim zdaniem szkoda, bo strasznie „męczy” to ucho, a można było przecież poustawiać jakoś kawałki tak, żeby wyszła z tego sensowna całość. Oczywiście, jeśli było to zamierzone i głównym celem artystów miało być takie „skakanie” po gatunkach, to jak najbardziej się to udało, a być może ja gdzieś zagubiłem się w odpowiedniej interpretacji.
FIREFLY to całkiem ciekawy album i mam nieodparte wrażenie, że na pewno zyska sobie spore grono przeciwników. Na pewno pogratulować wypada ekipie Secret Vibes stylu, który jest bardzo charakterystyczny i na pewno będzie rozpoznawalny.
______________________________

7 / 10
Marion