Shpongle – The God Particle

English / Polish version

Shpongle - The God Particle
    TWISTED RECORDS
    Shpongle
    The God Particle
    2010

      1. Before The Big Bang
      2. The God Particle

______________________________

Shpongle. I milkną wszelkie odgłosy, jakie wydaje wszechświat. Milkną, by pozwolić na chwilę zatopić się w fuzji najbardziej psychodeliczych dźwięków, jakie tylko można (lub nie) sobie wyobrazić. Cokolwiek by o nich nie napisać, ten duet (choć tak naprawdę skład zasila o wiele większa grupka) i tak obroni się sam. To coś w rodzaju prestiżowej marki, która, mimo że czasem na rynek wypuszcza jakiegoś bubla (proszę się tu jednak nie doszukiwać analogii do recenzowanej przeze mnie EP’ki), to i tak nie traci klientów. Podobnie jest z projektem Shpongle, bez względu na to, co wydają, ludzie i tak będą to brali w ilościach hurtowych. Shpongle od samego początku istnienia muzyki psychedelic trance/chillout są jej ikoną i każdy, kto kiedykolwiek rozpoczynał przygodę z tą muzyką, powinien zacząć właśnie od nich. Na przełomie lat, które minęły od wydania ich debiutanckiego krążka ARE YOU SHPONGLED?, nikt spośród znanych mi artystów nie był w stanie „podrobić” ich unikatowego stylu, który rozpoznawalny jest już po pierwszych dźwiękach.
W 2010 roku, nakładem brytyjskiej Twisted Records ukazała się EP’ka zatytułowana THE GOD PARTICLE, na której znajdują się (jedynie) dwa utwory, ale za to naprawdę warte przesłuchania. Na dodatkową uwagę zasługuje także fakt, że tym razem w projekt Shpongle zaangażowany został także „młodszy brat” Simona – Benji Vaughan (Prometheus, Younger Brother), który zaprezentował tutaj swą nieznaną dotąd nikomu „shpongle’ową” naturę. I z mojego punktu widzenia całkiem nieźle mu to wychodzi, tak trzymać! Przyznam też, że często słuchając albumów, które wyszły spod skrzydeł Twisted Records, zastanawia mnie, jaka presja musi być wywierana na tych muzyków, kiedy wypuszczają kolejny album. Myślę również nad tym, co trzeba zrobić, by zachować poziom, dorównać przynajmniej temu, co wydało się ostatnio, nie obniżyć zawieszonej wysoko już poprzeczki i przede wszystkim by mimo zachowania swojego stylu, nie dublować tego, co zostało już wydane…, cholernie trudna sprawa.

Shpongle’owo-moczarowo. Tak ktoś kiedyś określił klimat, jaki panuje w ich muzyce i myślę, że trudno chyba o bardziej trafną definicję. Czuć tu ciągle „ducha” starych, dobrych Shpongle, dokładnie tych samych, którzy dali się poznać w 1998 roku i którzy towarzyszą mi do dzisiejszego dnia. Za każdym razem, kiedy słuchałem tej EP’ki, przychodziło mi na myśl (zupełnie niepotrzebnie) pytanie, co to w ogóle za muzyka? Jak ją sklasyfikować? Czy jest to w ogóle downtempo? Gdzie tu jakieś nowatorstwo? Każde kolejne pytanie rodziło następne, jednak trudno było mi zdefiniować sensowną odpowiedź na którekolwiek z nich. Nie od dziś wiadomo, że muzyki powinno się słuchać, a nie zadawać do niej pytania, jednak akurat w przypadku tego projektu wydaje się to być wręcz niemożliwe. Zatem pozostaje nam tylko wsłuchiwać się w poszczególne dźwięki, w których zarzucani jesteśmy wręcz psychodelicznymi obrazami, jakie towarzyszą kolejnym, mijającym sekwencjom.

Podsumowując, zawsze uważałem, że muzyka Shpongle to muzyka, którą odbierać należy w sposób indywidualny (jest ona tak różnorodna, że chyba trudno doszukiwać się w niej jakichś podobieństw w odbiorze z innymi słuchaczami), dlatego też (według mnie) o wiele bardziej sprawdza się ona np. podczas samotnych wędrówek po górskim lesie niż na koncercie (oczywiście miałem już okazję być na kilku koncertach Shpongle i powiem szczerze, że naprawdę warto to przeżyć). A jeśli ktoś kiedyś poprosi Was o bliższe zdefiniowanie tego, czym jest właściwie ta psychodeliczna muzyka, wystarczy, że polecicie mu na początek właśnie recenzowaną EP’kę.
______________________________

9 / 10
Marion