A.B. Didgeridoo Oblivion – Lucid Dreaming

English / Polish version

A.B. Didgeridoo Oblivion - Lucid Dreaming
    EDGECORE
    A.B. Didgeridoo Oblivion
    Lucid Dreaming
    1997

      1. Parralell Universe
      2. Liquid
      3. Overtone Night
      4. Loopy Goddess
      5. Vortex
      6. Anomaly
      7. Portal
      8. Galactic Guides
      9. Enter The Nebula

______________________________

Około 40 tysięcy lat temu powstało didgeridoo, będące (prawdopodobnie) najstarszym instrumentem muzycznym świata. Właściwie nie wiadomo nic o jego pochodzeniu, jednak Aborygeni wierzą, że otrzymali je w spadku od przodków, że istnieje od początku “Dreamtime’u”, a więc że jego dźwięk był już obecny, gdy powstawał świat. Kto choć raz próbował grać na didgeridoo (mam tę kompromitującą próbę za sobą), wie, jak trudną i niewdzięczną jest to czynnością. Kto choć raz usłyszał jego dźwięk, z pewnością został zainfekowany i zahipnotyzowany jego brzmieniem. Sean Candy, kryjący się pod pseudonimem A.B. Didgeridoo Oblivion, zabiera nas w iście didgedeliczną podróż przepełnioną australijskimi wpływami, mistrzowsko zmiksowanymi z elektronicznym brzmieniem.

PARALELL UNIVERSE jest subtelnym otwarciem albumu. Bardzo przestronnym, gładkim, wyostrzającym apetyt na cały krążek intro. Z hiperprędkością teleportuje nas w środek krainy australijskiej. Didgeridoo jest tu delikatnym tłem, nieśmiało wyłaniającym się spośród innych dźwięków. Słuchając LIQUID, trudno uwierzyć, że ten oto wspaniały album powstał 11 lat temu. Jego brzmienie jest niesamowicie uniwersalne, ponadczasowe. Elektroniczne brzmienie, hipnotyzujący dźwięk didgeridoo i nadprzyrodzone odgłosy budzące co najmniej niepokój, dają wrażenie, jakbyśmy byli świadkami rytualnego budzenia matki natury. Możesz być pewien, że dźwięki, które tutaj usłyszysz, nie przypominają niczego, co słyszałeś do tej pory. OVERTONE NIGHT to kolejna magiczna ścieżka, przepełniona rytualnością, spirytystycznymi obrzędami i czort wie, czym jeszcze. Łowy drapieżnego ptaszyska w samym środku nocy. LOOPY GODDESS jest kawałkiem bardziej psytrance’owym, niż chillout’owym. Mroczny, drapieżny, mógłby towarzyszyć rytualnemu składaniu kangurów w ofierze dla duchów przodków. Wielopłaszczyznowy. Bardzo, bardzo psychedeliczny. VORTEX. Bezbeat’owy, aborygeński freak show. Polowanie na motyle z dzidą, z patykiem na koale. ANOMALY. Najdziwniejsze z przedziwnych dźwięki wydobywają się tu z didgeridoo. Kolejny kawałek raczej podchodzący pod psytrance, niż chill. Ujeżdżanie kangura w szybkim tempie. PORTAL. Kompozycja, w której pierwsze skrzypce gra… Kto zgadnie? Didgeridoo, a jakby inaczej. Bardzo tribal’owy i wibrujący kawałek, w którym w pełni możemy nacieszyć się dźwiękiem wygryzionego przez termity kawałka drewna. Phi! Małe cwaniaki wiedzą, co dobre! GALACTIC GUIDES brzmi dość oldschool’owo. Pasuje tu trochę jak pięść do oka, co nie znaczy, że brzmi źle. ENTER THE NEBULA wybudza nas z transu dźwiękiem fletu. Powoli zaczynają dobiegać do mnie dźwięki naszego świata. A szkoda… dobrze mi było w samym środku aborygeńskiego mikrowszechświata…

I jak? Zahipnotyzowani? LOOPY GODDES, ANOMALY i GALACTIC GUIDES ciężko nazwać kawałkami ambient’owymi… Jednak myślę, że dzieło Sean’a Candy’ego mogę zaszufladkować jako didgedelic chillout.
______________________________

8 / 10
Beata Brzoza