Uchu – South Wind

Uchu - South Wind
    LONGPLAY MUSIC
    Uchu
    South Wind
    2008

      1. Bells
      2. Caramba
      3. South Wind
      4. Existence
      5. Echoes
      6. Elle
      7. Birds
      8. Funky Dots

______________________________

Pierwsze spojrzenie na wykonawcę. Cztery nic nieznaczące litery, najpierw „U”, potem „C”, a do tego jeszcze „H” oraz „U”. Pierwsze skojarzenie to oczywiście ludzkie uszy, a następne – jeśli uszy, to trzeba usiąść wygodnie w fotelu, założyć słuchawki na narząd słuchu i wcisnąć magiczny guzik w kształcie trójkąta. Ale, żeby nie tak szybko oddać się chillout’owym dźwiękom, warto dodać, że wspomniany Uchu to tak naprawdę Pavel Burylichev, moskiewski muzyczny samouk i pasjonat orientalnych podróży. SOUTH WIND zaś to jego debiutancki album, wydany pod szyldem Longplay Music 20 października 2008 roku. Natomiast to, czym południowy wiatr się wyróżnia jeszcze przed rozpakowaniem płyty, jest abstrakcyjna, a zarazem pełna pozytywnej energii okładka. Czas najwyższy wcisnąć „play”.

Rozdzwonione DZWONKI porywają nas do krainy niespełnionych fantazji, usytuowanej gdzieś w odległych zakątkach kraju kwitnącej wiśni. Żwawa i szybko wpadająca w ucho melodia to tylko jeden z plusów tego utworu, a odgłosy ogromnych kropli wody uderzających o ziemię mogą spowodować lekkie, przeszywające dreszcze. Podążając śladem japońskich alejek, dochodzimy do krainy dreszczowców CAR(RRRRR)AMBA. Tajemniczy Don Pedro czai się tu w każdym możliwym zakamarku, czekając tylko na to, aby zawładnąć naszą duszą. Gdyby ktoś kazał mi określić swoje doznania w związku z tytułowym SOUTH WIND, powiedziałbym, że właśnie zostałem połechtany przez ciepły wiatr wiejący z południowego wybrzeża. „Łiiiii, wiatr przeleciał księżniczkę” – jakby to powiedział Kremilek do swego kamarad’a Vochomurki. EXISTENCE niczym szczególnym się nie wyróżnia. Trochę tu echa, trochę pogłosów, a już na pewno sporo żwawej melodii. W każdym razie możemy powyginać odrobinę swoje ciało, a ci bardziej leniwi przynajmniej mogą sobie potupać stopą. Rozstrojony początek ECHOES może zwiastować kwaśną, muzyczną przeprawę, lecz po paru sekundach otrzymujemy lekkie i przyjemne dźwięki, rodem z fiesty urządzonej w wenezuelskiej hacjendzie. Sama końcówka utworu to natomiast rozkoszny chillout w światowym wydaniu. ELLE trwa bardzo krótko, bo niecałe trzy minuty i bardzo przypomina swoich poprzedników. Stłumione pobrzękiwania oraz spowolniony rytm wysuwają się tutaj na pierwszy plan i stają się zapowiedzią dla przedostatniego kawałka BIRDS. Utwór ten to rozpływająca się, ambient’owa esencja. Delikatne dźwięki unoszące się gdzieś daleko zabierają nasze myśli w świat dziecięcych marzeń, pozwalając nam na totalne odprężenie. FUNKY DOTS naprawdę jest funky. Szczerze powiedziawszy, to Uchu chyba wraz ze Swen Dzoncy’m Stroop’em brał udział w „zabawie przy burzenie Rzymu” i stąd podobieństwo FUNKY DOTS do produkcji Swena. Ciekawe i śmiałe zakończenie albumu.

Całość na kolana nie powala, ale ma w sobie coś, co przyciąga i daje się łatwo słuchać. Debiutancki album Burylicheva to dawka pozytywnej energii, lekkiego odprężenia i nadziei, że na tym nie poprzestanie i dane nam będzie jeszcze kiedyś usłyszeć kolejne produkcje spod jego ręki.
______________________________

7 / 10
Tofik