Bluetech – The Divine Invasion

English / Polish version

Bluetech - The Divine Invasion
    ALEPH ZERO RECORDS
    Bluetech
    The Divine Invasion
    2009

      1. Finding The Future By Looking Backwards
      2. Lost In An Imagined Labyrinth
      3. Probability Tree
      4. Rite Of The Dragonfly
      5. Swimming In A feverdream
      6. Holding Space
      7. Honey In The Heart
      8. The Light (Bluetech rmx)
      ACE VENTURA, LISH
      9. Living Time
      BLUETECH, MIRROR SYSTEM
      10. A Golden Ratio Sings
      BLUETECH, EITAN REITER

______________________________

20 kwietnia 2009 roku na rynek muzyczny trafił trzeci album w dorobku amerykańskiego producenta, Bluetecha pod bosko brzmiącym tytułem – THE DIVINE INVASION. Evan Marc Bartholomew osiągnął unikatowy, wyrazisty styl dzięki połączeniu psychedelii, IDM oraz eksperymentowaniu i prowadzeniu otwartej operacji na muzyce. Słuchając jego kawałków, ma się wrażenie, jakby cały czas improwizował, ale mimo wszystko jego improwizacja wynikała z wcześniej przemyślanej strategii. Muzyka Bluetecha to elektroniczna interpretacja dźwięków natury, które zostają poddane obróbce technicznej. Nie jest to niestety mój ulubiony sposób interpretowania świata, ale uważam, że mimo wszystko zasługuje na uwagę. Zgodnie z informacją z okładki krążka wiemy, z jakimi gatunkami muzycznymi możemy zetknąć się podczas podróży po THE DIVINE INVASION – ma pojawić się downtempo electronica, ambient, IDM, dub, chillout, psychill i mało znany termin PsyDM, skrót od psytelligent dance music. Dodatkowo, Evan na swojej stronie pisze, że w tym albumie znajdziemy także digital funk, spacehop i techdub. Trzeba przyznać, że zasięg gatunków, po które sięga Bluetech, jest ogromny i daje duże pole do popisu. To, co jeszcze zasługuje na uwagę, to niezwykła okładka komponująca się idealnie z tytułem płyty – BOSKA INWAZJA. Piękna grafika przywołująca duchową przestrzeń, świat przodków i boską obecność. Okładka ukazuje boskie tchnienie, niezwykle barwne wizje powstałe na skutek zażycia enteogenów, które jednoczą świat ludzki z boskim i wprowadzają w trans, taneczne szaleństwo. Ciekawe, czy muzyka THE DIVINE INVASION będzie oscylowała wokół tej tematyki i czy wyczuję w niej elementy boskiego świata? Koniecznie muszę to sprawdzić!

Płytę rozpoczyna kawałek pod tytułem FINDING THE FUTURE BY LOOKING BACKWARDS. To bardzo ciekawe wprowadzenie, od razu wyczuwalny jest Bluetechowski styl, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Evan bawi się tytułem, jest trochę przewrotny, bo właściwie jak odnaleźć przyszłość, patrząc w przeszłość? Tak potrafi chyba tylko sam Bluetech. Kolejny utwór trzeciej płyty w dorobku producenta to LOST IN AN IMAGINED LABYRINTH. Tutaj niestety pojawia się parę dźwięków, za którymi nie przepadam. Trochę gubię się w tym labiryncie, nie wiem, które wyjście wybrać i czuję się niezbyt komfortowo, w dodatku co jakiś czas słychać złowieszcze pohukiwanie sowy. Na szczęście po drugiej minucie kawałka przestaję się bać, a od czwartej minuty zaczynam rozumieć, skąd wziął się taki, a nie inny tytuł – słuchacz czuje się zagubiony w wyimaginowanym labiryncie, bo dużo się dzieje, zmieniają się nastroje, tempo, dźwięki, człowiek zatraca się w muzyce, która wciąga go jak wir. Ja czuję się, jak Alicja wessana przez Krainę Czarów – świat jest tutaj abstrakcyjny, zakręcony, dziwaczny i nie do końca zrozumiały. Utwór trzeci, PROBABILITY TREE pieści moje ucho. Od pierwszych dźwięków czuję, że to będzie COŚ, co da mi niesamowitą porcję wrażeń i wprowadzi w nastrój, jakiego dawno nie zaznałam… Rozwija się delikatnie i stopniowo dochodzi do poziomu dźwięków, które najbardziej mi odpowiadają… Jest psychedelicznie-wkręcająco, jednocześnie bardzo przestrzennie, kołysająco. Człowiek czuje się zupełnie tak, jakby spacerował wśród gwiazd. RITE OF THE DRAGONFLY – co to może być obrzęd ważki? Uwielbiam te stworzonka, ilekroć mam okazję jakieś widzieć, podziwiam jego siłę zawartą w delikatności i pięknie… Często obserwując ważkę, odnoszę wrażenie, że nosi w sobie duszę jakiegoś człowieka, który stara się zwrócić na siebie uwagę – ważki lubią przelatywać obok ludzi, chcąc w pewien sposób skierować na siebie czyjąś atencję… Są zaczepialskie w nienachalny sposób i tak właśnie jest w przypadku tego kawałka – Bluetech bawi się z nami, ale robi to delikatnie, bez wiercenia dziury w brzuchu. Podkręca klimat niespotykanymi nigdy dotąd dźwiękami, które kanalikami docierają gdzieś daleko w głąb naszego ucha. Teraz pora na SWIMMING IN A FEVERDREAM. W tym utworze dzieje się podobnie, jak podczas wysokiej gorączki – włączają się schizy, mamy zwidy, majaczymy, nasz sen nie jest spokojny. Tytuł świetnie oddaje nasze odczucia – nie pływamy w wodzie, ale w jakiejś dziwnej substancji, która oblepia nasze ciało i miesza nam w głowie. Trochę za bardzo dziwacznie jest tutaj. Zaczyna mnie irytować muzyczka rodem z odjechanej pozytywki, która niesłychanie męczy. W HOLDING SPACE Bluetech daje się trochę utemperować, chilluje na moment, spowalnia tempo, ale czy na długo? Robi mniej inwazyjne operacje na naszym słuchu, stara się „utrzymać przestrzeń” tak długo, jak tylko jest w zasięgu jego możliwości. Przyjemnie się rozpływam i sama się sobie dziwię, bo zwykle nie jestem do końca przekonana do takich poplumkiwań. HONEY IN THE HEART – czy miód zaleje nasze serce? Zobaczmy! Jak dla mnie, jest poprawnie, ale bez rewelacji. Tytułowy miód nie oblał mojego serca zgodnie z zamierzeniem. Może jestem zbyt wybredna, albo mam uczulenie na miód? Coś mi tutaj nie pasuje, to nie do końca moja bajka. Przyszła pora na remiks THE LIGHT wykonaniu Ace Ventury i Lisha. Niestety jestem obojętna na działanie dźwięków pojawiających się w tym kawałku. Czuję się jak Królowa Śniegu – nie odczuwam żadnych emocji, jedynie zobojętnienie. Nie wiem, co się dzieje, ale w następnym kawałku EVEN THE STONES SING jest jeszcze gorzej. Chyba lepiej by było, gdyby kamienie nie śpiewały, bo tutaj strasznie fałszują. W tym wypadku myślę, że przyroda dobrze przydzieliła role różnym stworzeniom i elementom świata, odbierając kamieniom zdolność śpiewania. Jak dla mnie, to najmniej trafiony kawałek tego krążka i niestety od pierwszych dźwięków czekam na jego zakończenie. Jak to dobrze, że pojawił się remiks Bluetecha i Mirror System pod tytułem LIVING TIME. Na nowo odzyskałam czucie w duszy i ciele. Nareszcie coś, co przełamuje często pojawiające się pobrzękiwania i glitchowe wstawki. Piękny remiks, uszy wariują na jego dźwięki. Można wyczuć Bluetechowego ducha, okraszonego świeżością Mirror System. Jest inaczej, interesująco, co jakiś czas wpleciona zostaje gitara elektryczna i akustyczna, dodająca pieprzyku całej muzycznej potrawie. Ten kawałek ma coś w sobie. Ostatni numer to remiks Bluetecha i Eitana Reitera – A GOLDEN RATIO SINGS. Wyczuwam w nim odrobinę klimatu dużego miasta. Wyobrażam sobie, że przechadzam się ulicami Nowego Jorku nocą, kiedy światła miasta współgrają z jasnością gwiazd i księżyca, a człowiek spacerując jego ścieżkami, czuje się zatracony w przestrzeni metropolii. A gdy zastaje go zimny deszcz, którego krople wydają specyficzny dźwięk, uderzając o dachy budynków i ulice, czuje się jeszcze bardziej przytłoczony, bo nie zna drogi, która poprowadziłaby go do domu.

Podsumowując cały album Bluetecha THE DIVINE INVASION, z przykrością muszę napisać, że nie spełnił moich oczekiwań. Nie oddał tego, czego spodziewałam się, widząc zachęcającą okładkę; nie dał mi tyle przyjemności, ile potrzebowałam do pełnej satysfakcji. Może moje oczekiwania były zbyt wygórowane i to mój błąd, że sugeruję się tym, co widzę na okładce, zamiast najpierw słuchać, a potem patrzeć? Bardzo prawdopodobne, że to mój błąd, ale czy nie jest tak, że w przypadku świetnych, psychillowych artystów apetyt rośnie w miarę jedzenia?

______________________________

6 / 10
Kasia