Joey Fehrenbach – Mellowdrama
Joey Fehrenbach Mellowdrama 2006
2. Runaway Child 3. Behold 4. Particles 5. Beltenebros 6. Rain 7. Remember 8. The House Of Lost Hope 9. The Beginning |
______________________________
Przyznam, że nie miałem wcześniej pojęcia, że w ogóle istnieje ktoś taki, jak Joey Fehrenbach. Zupełnie przypadkiem dostałem kiedyś wiadomość od starego znajomego, że warto bliżej przyjrzeć się temu artyście, a w szczególności jego debiutanckiemu albumowi MELLOWDRAMA. Pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się, zanim jeszcze zdołałem przesłuchać wspomniany album, to tytuł. Zazwyczaj nie jest to kwestia przypadku, czyli zgodnie z panującymi wszem i wobec normami powinienem przygotować się na wojnę -„piękna, czysta, szlachetna miłość” kontra wszelkie możliwe przeciwności losu, nasycone tandetą i kiczem, z których to właśnie ten gatunek słynie? Na wstępie pragnę od razu zapewnić, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Zatem wszystkim fanom ckliwych melodramatów już w tym miejscu chciałbym szczerze odradzić słuchanie, bo nie znajdziecie tu niczego dla siebie.
Album utrzymany jest raczej w jednym stylu, na szczęście (dla mnie) bardzo mi odpowiadającym. Wiadomo przecież, jak wiele zależy od tzw. „set and settings”, czyli krótko mówiąc warunków, w jakich słuchamy danego albumu, naszego nastroju, upodobania, stanu a czasem nawet i pogody za oknem. Ja swoje pierwsze podejście do MELLOWDRAMA postanowiłem przeprowadzić na łonie natury (tak wiem, dałem albumowi fory już na starcie – nie od dziś wiadomo, że ten czynnik zawsze działa na plus), a dokładniej na ławce w parku. Początek eksperymentu – godzina 12:07, niebo lekko zachmurzone, co jakiś czas na kilka minut wyglądało słońce (zawsze wybierało odpowiedni moment i idealnie współgrało z muzyką; normalnie pomyślałbym, że to przypadek, jednak zbyt długo i głęboko siedzę już w tej muzyce, by wierzyć w przypadki, zresztą sami możecie sprawdzić – gwarantuję, że zadziała). Ludzi tu też jak na lekarstwo, czyli chyba można zaczynać. Słuchawki na uszy i możemy startować.
Godzina 12:55 – próba zakończona.
Bardzo konkretna płyta. Całość zlewa się ze sobą w jedną długą, ujmującą historię, której słucha się tak, jakby czas na chwileczkę się zatrzymał. Brak tutaj smętnych, nudnych i nijakich momentów. Wszystko wydaje się mieć swój ściśle określony cel, każdy dźwięk wydaje się być idealnie dobrany, każda melodia w inny sposób kołysze nasze (lekko uśpione) umysły. Co jakiś czas następuje jakby gwałtowne przebudzenie, by po chwili znów oddać się błogiemu letargowi. Nieodparte wrażenie, że płynie się niesionym wraz z serwowaną przez Joey’a muzyką, sprawia, że gubimy kontakt z tym, co potocznie zwykło nazywać się światem rzeczywistym.
Po przesłuchaniu albumu długo nie byłem w stanie pozbierać myśli. Za szybko się to wszystko skończyło, za szybko zmuszony zostałem do powrotu do rzeczywistości. MELLOWDRAMA to bardzo „leniwy” album, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że „niewiele się w nim dzieje”. Jednak od razu należy się sprostowanie, bo jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że jest nudny, a do tego akurat bardzo mu daleko. Zatem skąd stwierdzenie, że rozleniwia? Otóż, kiedy wysłuchałem już ostatniego dźwięku, trudno było mi zabrać się za cokolwiek. Miałem po prostu ochotę nadal siedzieć dokładnie w tym samym miejscu, gdzie rozpoczęła się moja przygoda z Panem Fehrenbachem i słuchać, słuchać, słuchać…
Słońce zaszło po 19:40…
______________________________
7 / 10
Marion