Bluetech – Love Songs To The Source

English / Polish version

Bluetech - Love Songs To The Source
    INTERCHILL RECORDS
    Bluetech
    Love Songs To The Source
    2010

      1. Seed To Soil
      2. Green Sophia
      3. Change (Katrina Blackstone)
      4. Dread Inna Babylon (Dr. Israel)
      5. Two River Sisters
      6. Lay Your Sorrows Down
      7. Hanuman
      8. Waiting For Initiation
      9. Counting Out Stones (Dr. Israel)
      10. Polychrome Petroglyph (KiloWatts)
      11. Three Worlds
      12. Big Medicine (Mari Boine)
      13. To Mend
      14. Escape

______________________________

Już nawet dokładnie nie pamiętam, który to album, napiszę może po prostu, że to kolejna płyta doskonale znanego artysty Evana Marca Bartholomewa, bardziej kojarzonego jako Bluetech. Nie ma chyba potrzeby rozpisywać się o samym projekcie, bo każdy, kto choć w małym stopniu miał przyjemność zetknąć się z muzyką, której poświęcony jest nasz portal, na pewno spotkał się także i z tym nazwiskiem. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że po raz pierwszy Marc wydał pełny album dla doskonale znanego, cenionego i lubianego labela Interchill Records. Oczywiście fascynacja jego osobą zaczęła się już odpowiednio wcześniej, bo wystarczy nadmienić choćby składanki jak: 13th MOON czy BLIMINAL, na których możemy się spotkać z nazwiskiem wspomnianego wcześniej artysty. Po raz pierwszy jednak, znana ze swych eksperymentalnych wybryków stajnia Interchill decyduje się na wydanie pełnego albumu Bluetecha. Co z tego wyszło? Przeczytajcie sami.

Co przede wszystkim wyróżnia LOVE SONGS TO THE SOURCE wśród albumów wydawanych przez równie uznane wytwórnie takie, jak: Waveform, Aleph Zero, Thoughtless Music czy Somnia? Przede wszystkim okładka, która (moim zdaniem) powala poprzednie siłą pędzącego samolotu odrzutowego. Czy jednak nadal będzie wzbudzała taki sam podziw, kiedy dodam, że została zaprojektowana przez światowej sławy grafika? Dorzucę jeszcze, że grafik ten od ładnych kilku lat określany jest także mianem „the apocalyptic art shaman” albo po prostu Android Jones (kto nie miał jeszcze okazji zaznajomić się z jego twórczością, powinien to uczynić jak najszybciej). Dobrze, czyli okładka na pewno na plus. Skupmy się jednak bardziej na samej muzyce, bo to właśnie ona ma być tutaj przysłowiową wisienką na torcie. Czternaście zupełnie nowych kawałków to w większości kolaboracje z takimi artystami, jak: Katrina Blackstone, Dr. Israel, Lynx Demuth, Jamie Janover czy KiloWatts. Na dobrą sprawę kawałki, za które odpowiedzialny jest jedynie Bluetech ograniczają się do skromnej liczby sześć. Oczywiście niczego to albumowi nie ujmuje, wręcz przeciwnie, miło czasem posłuchać czegoś, co wychodzi nieco poza utarte kanony. No właśnie, bo jeśli o styl chodzi, to Evan raczej w miejscu nie stoi. Album wyraźnie różni się od poprzednich, wcześniej przyzwyczajeni byliśmy do wysokiej jakości dubu zanurzonego w psychedelicznej gęstwinie minimalistycznych dźwięków. Tutaj mamy całe spectrum najróżniejszych dźwięków, instrumentów, wokali, efektów i właściwie nie przesadzę, jeśli dodam, że wszystko inne, czego dusza zapragnie. Nie brak jednak tutaj zachowania odpowiedniej harmonii. GREEN SOPHIA wraz ze swoją hipnotycznie brzmiąca trąbką w tle, a może nawet i na pierwszym planie. DREAD INNA BABYLON to typowa, dubowa produkcja zahaczająca już prawie o reggae, subtelnie kołyszący wokal, przynoszący na myśl gorące lato gdzieś na dzikiej plaży. LAY YOUR SORROWS DOWN powstał we współpracy z Katriną Blackstone, jednak ten wokal jakoś nie do końca mnie przekonuje, choć akurat w kwestii wokalu jestem bardzo wybrednym recenzentem, więc nie powinniście do końca brać moich słów za pewnik. HANUMAN – czyli całkiem miły akcent i ukłon w stronę hinduizmu. Bardzo lubię tego typu motywy w muzyce, choć ten akurat fragmentami może wydawać się nieco smętny i jakby na siłę przeciągany. Gdybym miał ocenić utwór jako całość, to jednak bez chwili zastanowienia podniósłbym kciuk w górę, czyli znowu na plus. POLYCHROME PETROGLYPH, czyli numer nagrany przy współpracy z KiloWatts skutecznie wybudza nas z letargu swoimi dubowo–minimalistycznymi dźwiękami. W podobnym klimacie utrzymane są także: THREE WORLDS, BIG MEDICINE (tu akurat wokal bardzo mi podszedł, kojarzy mi się ze Shpongle) i ESCAPE.

Celowo nie skupiałem się na każdym utworze z osobna, bo uznałem, że nie ma to za bardzo sensu, dlaczego? Powód jest prosty – wydaje mi się, że utwory zawarte w LOVE SONGS TO THE SOURCE co jakiś czas wydają się być bardzo podobne do tych, które już na tej płycie mieliśmy okazję słyszeć. Musiałbym pisać o poszczególnych kawałkach dokładnie w ten sam sposób. Trudno jednak uznać to za jakiś mankament, bo całość wypada co najmniej dobrze. Bluetecha trzeba po prostu lubić, by polubić ten album.
______________________________

7 / 10
Marion